Bardzo trudne początki. Wasze historie.

Kochane Babki,

Dziś historia niesamowicie dzielnej mamy – prawdziwej wojowniczki! 
Myślimy, że doda otuchy i nadziei mamom, które właśnie walczą o swoją laktację.

Oto opowieść Liny.

Julek urodził się 10 stycznia. Termin porodu wyznaczony był na 11 stycznia, ale dzień wcześniej stwierdziłam że już chcę jechać na ktg do szpitala. Miał to być poród naturalny, a wyszło inaczej- zaraz po badaniu ktg w 3 minuty trafilismy na sale operacyjną, tętno malucha znikneło i trzeba było go wyciągać natychmiast z brzucha. Te kilka minut krzyków lekarza i położnych nie zapomnę chyba nigdy. Na szczęście urodził się zdrowy, za co będę całe życie wdzięczna lekarzom. 
Jednak po porodzie sytuacja była już zgoła inna: brak wsparcia laktacyjnego, duży spadek wagi, zółtaczka, fototerapia, no i oczywiście dokarmianie butelką. Marzyłam żeby karmić go piersią. Innej opcji nawet nie rozważałam więc nie zapakowałam nawet butelki do torby. Bardzo żle znosiłam każde podawanie mm, po prostu potrzebowałam profesjonalnej pomocy i przynajmniej odrobinę empatii ze strony personelu szpitala.
Tydzień po porodzie wróciliśmy do domu. Z karmieniem już było nieżle i praktycznie brak butelki.
Tutaj muszę wspomnieć że w ciąży okazało się, że miałam drobne kamienie w pęcherzyku zółciowym co skutkowało kilkoma atakami i pobytami na SOR. Miałam jednak nadzieję że z operacją uda się poczekać aż dziecko będzie trochę większe. Niestety znowu wyszło inaczej niż sobie zaplanowałam. 2 tyg. po urodzeniu Julka znowu musiałam jechać na SOR, tylko tym razem usłyszałam że muszę zostać w szpitalu – ostre zapalenie trzustki spowodowane kamicą pęcherzyka żółciowego. Codziennie pytałam lekarza kiedy mogę wracać do domu i słyszałam tą samą odpowiedź „nie wiem, zobaczymy…”. I tak prawie 2 tyg. Nawet nie chcę mówić o tym jaki to jest ból dla mamy noworodka nie mieć z dzieckiem kontaktu przez tak długi czas. To był najgorszy okres mojego życia, miałam depresję poporodową, płakałam godzinami trzymając bodziak synka w ręku, ale i tak nie traciłam wiary że będę kp. Podczas pobytu w szpitalu dowiedziałam się od Babek z piersiami o power pumpingu i zaczęłam odciągać co 2 godziny mleko oraz dwa razy dziennie robić power pumping. Mleka w laktatorze było praktycznie zero. Lekarz prowadzący pokrzepiająco mowił, że nie będzie już mleka jak wrócę do domu… Leczenie zapalenia trzustki to przede wszystkim głód, przez pierwszy tydzień nie jadlam nic, miałam wysoką gorączkę, ale dalej odciągałam. Kiedy w końcu wrociłam do domu, okazało sie że dziecko juz bardzo polubiło butelkę i mm pomimo, że raz dziennie karmiła go piersią moja bratowa. Zaczęłam znowu go przystawiać do piersi i dokarmiać drenem. Kilka dni później powtórka – znowu SOR, ale tym razem już operacja usunięcia pęcherzyka.

Karmienie zaraz po operacji, kiedy dziecko kopie w szwy, nie należy do najprzyjemniejszych, ale wszystko to bylo tymczasowe. W dodatku kilka dni poźniej pojawil sie ropień w piersi wielkości piłki golfowej i późniejsza jego punkcja….
Trzy tygodnie dokarmiałam małego drenem, co było mega uciążliwe. W pewnym momencie Julek nie chciał jednak juz akceptować tego sposobu karmienia, więc przeszliśmy na dokarmianie butelką. Cały czas dodatkowo stymulowałam produkcje mleka laktatorem. W końcu zauważyłam różnicę. Razem z cdl ustaliłyśmy plan zmniejszania porcji mm, najpierw po 5 ml, poźniej po 10ml. Przyrosty byly bardzo dobre więc w końcu wyeliminowaliśmy butelkę całkowicie. Kiedyś to było tylko marzenie, ale jak leżymy i karmimy się, spokojnie patrzymy się w oczy, to myślę sobie jak dobrze że się nie poddałam! 
Chciałam się podzielić swoją historią, bo wtedy kiedy przechodziłam przez ten koszmar, szukałam podobnych wlaśnie historii. Chciałam znaleść gdzieś w internecie nadzieję, że można kp nawet przy tak długiej przerwie. Bardzo mi wtedy pomogło wsparcie innych kobiet, między innymi Wasze, Babki z piersiami 😊, a także najlepszego męża na świecie. 
Każda kobieta zasługuje na szanse aby kp swoje dziecko jeżeli tego pragnie, wsparcie powinno nadejść już w szpitalu zaraz po porodzie. Jednak też uważam, że każda kobieta która karmi mm również potrzebuje empatii, bo nigdy nie znamy jej całej historii. Jeśli ktoś z Was walczy teraz o kp, mogę tylko powiedzieć, że jest to możliwe i każda z was jest bohaterką. Uwierzcie w siebie! Trzymam za Was kciuki, mamy

Newsletter

Chcesz być na bieżąco z babkowymi sprawami?
Zapisz się do newslettera

O nas

Artykuły