Ostatnio dużo pisałyśmy o dbaniu o siebie, o pamiętaniu o swoich potrzebach. W końcu z pustego kubeczka nikt nie naleje. Ale wiemy też jak bardzo trudne czasem to bywa…
Przecztałam ostatnio bardzo inspirujący tekst konsultantki laktacyjnej Lucy Ruddle. Przytacza ona badania Ian G. Wickes z 1952 roku, dotyczące życia plemion w Nowej Gwinei i na Jawie. W tych społecznościach młoda mama na początku swojej macierzyńskiej drogi otrzymywała wiele wsparcia od bliskich. Zawsze w pobliżu była inna kobieta gotowa nakarmić jej dziecko piersią, gdy ta potrzebowała odpocząć lub zająć się innymi obowiązkami. Często była to Babcia. Mało tego, nawet ojcowie przystawiali dziecko do piersi, aby mogło się uspokoić pod nieobecność mamy. Lucy odwołuje się też do atytukułu Kathleen Kendall-Tacket, która opisuje, że w wielu kulturach, kobiety w czasie stabilizacji laktacji otrzymuja wsparcie zarówno emocjonalne, jak i fizyczne.
A jak to wygląda w naszej kulturze? Jeśli mama ma szczęście to po urodzeniu dziecka jej partner przez około 2 tygodnie zostanie w domu, aby ja trochę odciążyć. Jednak po jego powrocie do pracy mama zostaje ze wszystkim praktycznie sama.
I tutaj pojawia się ważny temat – matki są wyczerpane i wiecznie niewyspane. Jest to najczęstszy powód odstawiania dziecka od piersi. Chęć odzyskania nocy i chwili oddechu. Co my na chwilę obecną proponujemy mamo w takiej sytuacji? Współspanie, spanie kiedy dziecko śpi i zamawianie jedzenia na wynos. Ale jak pisze Lucy, są to tylko półśrodki. Bo umówmy się, dla wielu mam spanie z dzieckiem nadal bywa wyczerpujące. A potem trzeba wstać rano i ogarnąć całą rzeczywistość.
Dla mnie, jednym z większych wyzwań związanych z pierwszymi latami macierzyństwa był właśnie brak snu. Kilkanaście pobudek w nocy, a rano pobudka, 8 godzin w pracy, powrot do domu i czas z dzieckiem. O ile łatwiej byłoby wykrzesać z siebie entuzjazm do zabawy, gdyby te noce wyglądały inaczej…
Lucy Ruddle porusza bardzo ważny temat. W naszym społeczeństwie przyjmujemy za normę to, że mama jest zmęczona. Robimy sobie żarty z tego, że jedziemy na hektolitrach kawy, żeby przetrwać do wieczora i jak tylko pojawi się w drzwiach mąż, z obłędem w oczach wepchnąć mu dziecko w ręce. A w gruncie rzeczy, to jest po prostu smutne. Że musimy się sztucznie stymulować, żeby mieć siłę zająć się dzieckiem. Że jesteśmy wiecznie przemęczone i niewyspane. I czasem po prostu nie mamy możliwości zadbać o swoje potrzeby.
Promujemy karmienie piersią, ale żyjemy w społeczeństwie, które w bardzo niewielkim stopniu wspiera mamy karmiące, zwłaszcza w tych pierwszych, kluczowych dla laktacji tygodniach.
Lucy Ruddle wskazuje, że być może doule mogłyby wypełnić tę lukę. Ale z pewnością potrzeba jakichś systemowych rozwiązań. Ale też myślę większego poczucia wspólnoty. Jeśli mamy blisko siebie świeżo upieczoną mamę może jesteśmy w stanie jej pomóc w tych wymagających pierwszych tygodniach. Posprzątać, ugotować zupę, zając się starszym dzieckiem.
A jak Wy to widzicie, Babki?
Nakarmiłybyście dziecko innej kobiety, żeby mogła wypocząć?
Macie pomysły jak wspierać mamy? Co Wam by pomogło albo pomagało w tych pierwszych tygodniach?