W ostatnich dniach świętowaliśmy narodziny. Czy w opcji religijnej, czy opcji tradycyjnej, większość z nas spędzała ten czas wyjątkowo, a okazją do świętowania były narodziny. W tradycji chrześcijańskiej skupia się zazwyczaj na tym, który się urodził. Na małym chłopcu, który wkrótce ma uczynić wielkie rzeczy. To on jest bohaterem dnia.
Jego mama wspominana jest przy okazji, głównie pod kątem heroizmu związanego z wzięciem na siebie roli matki Boga i urodzenia dziecka w stajence.
Chciałabym jednak, żebyśmy dziś uczcili tę matkę – kobietę. Młodziutką kobietę, która zapewne tak jak i my wszystkie przeżywała wszystkie rozterki związane z byciem mamą. Czy jej dziecku nic nie jest (ok, tu miała pewne fory), czy dobrze się nim pielęgnuje (ok, tu miała pewnie dość wyśrubowane wymagania). A tak na serio – byłą zmęczona, obolała, przestraszona, zalana miłością, szczęściem, troską o przyszłość. Pewnie też miała hormonalną jazdę.
Chciałabym, żebyśmy w tym świątecznym czasie uczciły nas – matki. Często po narodzinach dziecka schodzimy na drugi plan. Nagle z ciężarnej bogini stajemy się tylko dodatkiem do dziecka. Odpowiedzialnym za wszystko, co poszło nie tak, a nie mającym docenienia za to, co robimy dobrze. Co robimy wspaniale.
A robimy tak wiele rzeczy, w tak wspaniały sposób.
Nie zapominaj o tym Babko. Narodziny dziecka, to również narodziny matki. Po raz pierwszy i po raz kolejny. Twoją mocą nie jest to, że wypchnęłaś dziecko z pochwy lub urodziłaś je brzuszkowo (choć trzeba przyznać, że to całkiem mocarne uczucie). Twoją mocą jest to, że codziennie prowadzisz to dziecko przez meandry świata. Pokazujesz mu życie. Jesteś jego przystanią, opoką, latarnią i czego tam jeszcze potrzebują podróżnicy. Że dbasz o jego podstawowe potrzeby, ale też zalewasz jego duszę, mózg, serce miłością, cierpliwością dobrocią.
W dniach celebracji narodzin nie pozwól, byś zeszła na drugi plan. Jesteś matką. Jesteś boginią. Jesteś boska.
Wszystkiego najlepszego dla Was – matki!