Oczekiwania vs rzeczywistość – historia jednej z Was

Mogłabym napisać o oczekiwaniach jakie miałam względem porodu i macierzyństwa. Czy jakieś były? Na pewno. Każdy jakieś ma. Na pewno te najważniejsze dotyczyły samego porodu. Potem okazało się, że poród to nie książkowa wizja wydania potomka na świat, gdzie wszystko idzie według wzorca. Po kilkunastu godzinach porodu, który nie postępował, zakończono go cesarką.

Nie byłam na to gotowa.

Czytałam dużo literatury, porad, wchodziłam na fora, ale był jeden temat, który ominęła, a był nim poród rozwiązany za pomocą cesarskiego cięcia. W końcu słyszałam, że mam budowę ciała idealną do rodzenia dzieci, że poród na pewno przebiegnie szybko. Jako jedyna kobieta z mojej rodziny urodziłam przez cc. A przecież ciało kobiety jest takie mądre, dużo potrafi znieść. Moje nie dało rady.

Kolejne dni w szpitalu. Spędziliśmy ich aż 8 więc pierwszy tydzień życia mojego syna to dosyć sterylne warunki, z podanymi posiłkami, względnym poczuciem bezpieczeństwa, bo przecież jeśli nie wiem jak zmienić pieluchę to położne mi pokażą. Gdy nie wiem jak wykąpać dziecko też pokazują. Mierzą, ważą, kontrolują. Jednak dom to dom, a tęsknota za tym by się w nim znaleźć była silniejsza od chęci pozostawania w wygodnych warunkach.

Przed ciążą miałam parę założeń dotyczących macierzyństwa. Nie dużo. Jednym z nich było naturalne karmienie piersią, nie podawanie sztucznego mleka i forma karmienia na żądanie. Przeczytałam książkę „Po prostu piersią”, która bądź co bądź uważam za przydatną, ale dosyć lukrowaną. Ona ma zachęcić kobiety by karmić, pokazuje, żee są rożne pozycje, wyjaśnia co może być przyczyną, że karmienie nie idzie ale… ale jednak jest w niej napisane, żze dziecko jest mądre i wie jak ssać, że wszystko jest intuicyjne, że wymaga jedynie czasu i praktyki.

Z tym ostatnim się zgodzę. Dzięki dużemu wsparciu położnych w szpitalu, doradczyni laktacyjnej oraz koleżanki, która wspierała mnie na każdym etapie ciąży (dzięki Nina!) jakoś przetrwałam potwornie bolesny nawał pokarmu, niechęć dziecka do ssania, budzenie w nocy i karmienie w pozycji, z której pózniej nie mogę wyjsć bo jednak frazes „zadbaj najpierw o swój komfort w trakcie karmienia” nie przemawiał do mnie gdy dziecko zapłakane domaga sie jedzenia, a ja jak wariatka staram sie, nie bacząc na nic, zapewnić mu pokarm. Dziś wiem, że rzeczywiście moja pozycja w której karmię jest ważna, ułożenie rąk istotne a z każdym dniem dziecko bardziej rozumne w kwestii dostawienia do piersi. I ja sprawniejsza oczywiście.

Uczymy się siebie ale to nauka przyjemna, ubogacająca. Pamiętaj Babko, by o siebie zadbać, bo gdy przyjdzie zapalenie nadgarstków będziesz wyła z bólu przy podnoszeniu Twojego dziecka. A w początkach Waszej wspólnej drogi jest Ci to co najmniej zbyteczne. Uwierz mi 🙂

Nie mam poczucia, że coś zostało mi zabrane, a słyszałam, że dziecko to jedno wielkie ograniczenie. Nie mam poczucia, że jestem wariatką, bo je tulę, noszę, kanguruję i „przyzwyczajam do bycia na rękach”. Mimo, że „życzliwi” nie są wolni od udzielania rad, z którymi ciężarne lub już mamy muszą sie mierzyć na co dzień.

Przemywanie kikuta mlekiem matki? „Przecież jest spirytus i gencjana”. Spanie na plecach? „Przecież musi na brzuchu. Moje spały i żyją”. Mówisz do dziecka tysiącem pieszczotliwych słów, nie wiedząc nawet, że Twój zasób słownictwa taki bogaty. „Och, przestań, wyrośnie na maminsynka”. Śmierć łóżeczkowa? „Jezu, nie popadaj w paranoje”. „Nie można tyle nosić dziecka na rękach, ma spać w swoim łóżeczku”. „Nie wolno Ci jeść niczego bo bedą kolki”. One i tak bedą chociaż byś wieprzała kleik na okrągło. „Będziesz miała syna? To najlepszy układ. Chłopcy maja łatwiej”. Brr!!! 

Zatem żyjemy wspólnie z moim już ponad dwutygodniowym synem, który z dnia na dzień się zmienia. Ze spokojnego, jedzącego i wybudzającego się jak w zegarku niemowlaka po płaczącego nie wiem czemu: z głodu, z nudów, z nadmiaru wrażeń, bo mu za ciepło, bo za zimno, bo ma mokro, bo go coś uwiera, bo razi światło, bo woli pierś lewą, a ja daje prawą, bo za głośno (niepotrzebne skreślić) ucząc się siebie nawzajem. Jednakże gdy kładę go sobie na piersi, on się uspokaja, wtula we mnie chwytając swą malutką rączką mój palec, wiem, że jestem w odpowiednim miejscu i z największym cudem jaki przytrafił mi się w życiu. Nie wiem czy byłam gotowa na ciążę. Zaskoczyła mnie, bo w końcu tęgie głowy ginekologii coś tam wspominały, że będzie problem, że tarczyca, że się zobaczy. Dosyć szybko się zobaczyło i to dwie kreski na teście. Dziś wiem, że na dziecko rzadko kiedy jest dobry moment. Jednakże dobre momenty to te, gdy możesz tulić swoją pociechę wiedząc, że jesteś dla niej całym światem i cały świat chcesz pokazać tej małej istocie.

Nie będę mówić, że jest łatwo, ale skłamałabym, że jest totalnie ciężko. Nie chodzę jak zombie z niewyspania, nie miałam baby bluesa, łzy się pojawiają, ale jedynie ze szczęścia. Chwile bezsilności są wyłącznie gdy dziecko płacze, a ja nie umiem mu pomóc. Bo mnie we wczesnym macierzyństwie nie chodzi o to by dziecko nie płakało, inni nazywali je grzecznym i łapali za pulchne policzki mówiąc jaki jest słodki. Mnie chodzi o to, bym umiała zareagować na jego płacz, odpowiedzieć na potrzeby, dać bliskość i sprawić by był spokojny i szczęśliwy. Na ten moment staram się i mam poczucie, że mi to wychodzi. Za jakiś czas na pewno przyjdą chwile zwątpienia, jednakże na ten moment korzystam z tych pięknych chwil, które są i nimi się cieszę. Każdej z Was przyszłe mamy życzę tego samego.

Newsletter

Chcesz być na bieżąco z babkowymi sprawami?
Zapisz się do newslettera

O nas

Artykuły